Skip to main content

Słowacki we Włoszech

Referat wygłoszony na XXI sesji Stałej Konferencji MABPZ - Rzym 1999 r

Słowacki we Włoszech

Referat wygłoszony na XXI sesji Stałej Konferencji MABPZ - Rzym 1999 r
Uwaga wstępna

Na poprzedniej sesji Stałej Konferencji Archiwów, Bibliotek i Muzeów Polskich na Zachodzie prezentowałem uczestnikom przygotowywaną wówczas do druku książkę o polskich śladach w Szwajcarii. Książka tamta ukazała się w czerwcu br.[1] Dziś pragnę zaprezentować następną książkę, która ma się ukazać pod koniec br. w warszawskim wydawnictwie Świat Książki pt. Szat Anioł. Powikłane życie Juliusza Słowackiego. Jest to próba nowego ujęcia biografii poety, pokazania jego ewolucji duchowej od zawartego w dzieciństwie w wileńskim kościele paktu o sławę, który interpretuję jako pakt z Szatanem, po rozpoczęty podczas nocy spędzonej u Grobu Pańskiego przełom duchowy, który zaowocował twórczością okresu mistycznego. Mozaikowa konstrukcja książki pozwala na wyjęcie kilku kamyków, poświęconych dwóm pobytom Słowackiego we Włoszech w drugiej połowie lat trzydziestych dziewiętnastego wieku.

1. Rzym

W lutym 1836 wybrał się w podróż z Genewy do Rzymu. Z powodu śniegów nie mógł (jak o tym wspomina w pierwszej zwrotce Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu) jechać drogą lądową, przez przełęcz św. Bernarda i Turyn, tylko — zapewne dyliżansem przez Grenoble — dostał się do Marsylii, a stamtąd parowcem „Maria Krystyna” przepłynął do Liworno w Toskanii.

W Liworno zatrzymał się na trzy dni (trafi tu raz jeszcze, w drodze powrotnej z podróży na Wschód), stamtąd popłynął do portu Civitavécchia („czworogranne miasteczko Civita Vecia”, napisze w przezabawnym, niestety niedokończonym Panu Alfonsie). Dalej wziął veturino do Rzymu. Przybył tu koło 22 lutego.

W Rzymie mieszkał w hotelu Babuino przy Strada Babuino 165 (w roku 1959 umieszczono tu tablicę pamiątkową). W tym samym hotelu mieszkali już Teofil i Hersylia Januszewscy. Hersylia tak opisywała wspólne locum: „Mamy mieszkanie malutkie, ale ładne, z ładnym widokiem, bo całą ulicę Babuino widzimy na przestrzał i obelisk na placu Popolo ślicznie nam się maluje [... ]”. Słowacki natomiast w Panu Alfonsie wśród lektur pomocniczych wymienia na końcu: „Księga wojażerów — w Hotelu Babuino [...] strada Bab[uino] [...] napełniona wielu uwagami wierszem i prozą”.

Apokaliptyczny wiersz Rzym oddaje zapewne pierwsze wrażenie po ujrzeniu miasta, widzianego właśnie od wschodu, od strony morza, o poranku. Ta sama scena, szerzej i swobodniej ujęta, stanowi szósty rozdział Pana Alfonsa. Zamyka ją pytanie o siłę i stałość natury, o jej przewagę nad historią: czy to możliwe, że wróbel „z kasztanowatym skrzydełkiem i z czarnym podgardlem”, oglądany w tej scenerii, wygląda dokładnie tak samo, jak wróbel, którego oglądał zabójca Cezara Brutus?

Wiemy, że z Zygmuntem Krasińskim chodził wiele po Rzymie, zwiedzając zabytki. Nie wiemy które, ale na podstawie różnych świadectw pośrednich i dedukcji całkiem sporo można z dużym prawdopodobieństwem zlokalizować.

Najpierw Brama Ludu, czy Ludów (La Porta del Popolo), przy placu tejże nazwy, od którego odchodzi Via Corso (a także Via del Babuino, przy której zamieszkał). Przed wybudowaniem linii kolejowej do Rzymu tędy wjeżdżali do Wiecznego Miasta podróżni. Włoski sztycharz Stefano della Bella przedstawił na wielkich półarkuszach (które w dziewiętnastym wieku można było bez większego trudu znaleźć na rzymskich straganach antykwarycznych) wjazd do Rzymu, przez tę bramę, Jerzego Ossolińskiego, posła króla polskiego do papieża Urbana VIII. Znamy dość dokładnie skład orszaku posła, to wszakże tutaj do rzeczy nie należy; ze względów sentymentalnych wspomnę tylko, że na czele grupy dworzan polskich jechał ze srebrną buławą w ręku marszałek Jakub Zieliński. Na jeden element orszaku trzeba jednak zwrócić uwagę. Chodzi mianowicie o pięć tureckich koni, prowadzonych przez masztalerzy — uprząż koni ozdobiona była złotem i drogimi kamieniami. Konie miały złote podkowy, specjalnie słabo umocowane, tak aby mogły je pogubić w podarunku dla cisnącego się tłumu Rzymian. Słowacki przeczytał o tym w jakimś przewodniku po Włoszech zapewne jeszcze w Genewie — ten motyw pojawia się bowiem już w drugim akcie Kordiana, kiedy bohater uciekając ze swej włoskiej willi przed wierzycielami, poleca przywiązać koniom podkowy „spróchniałymi druty”, by pogubiły je przy wyjeździe z miasta.

Mogę z prawdopodobieństwem, które graniczy z pewnością, powiedzieć, co w pierwszej kolejności oglądał na Piazza del Popolo. Obelisk Sethosa I. Dlaczego? Nie tylko dlatego, że stojąc pośrodku dominuje on nad całym placem. Także dlatego, że to o nim pisał w roku 1830 w Odzie do wolności:

[...]
Mówi — ale niezrozumiale z ust wychodzą słowa.
Tak obelisk, co niegdyś pisanym wyrazem
dziwił ludy, obwiany mgłą kadzideł dymu,
Dziś przeniesiony do Rzymu,
niezrozumiały ludom— umarły — jest głazem.

Wysuwano rozmaite hipotezy, który właściwie z licznych w Rzymie obelisków miał na myśli. Zarzucano mu nawet małostkowo, że obelisk (na Piazza Navona), który nie jest egipskim oryginałem, tylko rzymska kopia. Tymczasem w Odzie chodzi o obelisk na Placu Ludów. Dlaczego tak uważam? Otóż w roku 1825, w trzy lata po epokowym rozwiązaniu zagadki pisma hieroglificznego na podstawie potrójnego napisu na kamieniu z Rosetty, pojawił się w Rzymie Jean François Champollion. Przyjechał właśnie z zamiarem odczytania hieroglifów na obelisku na Piazza del Popolo. Dysponował tłumaczeniem greckim napisu, sporządzonym przez egipskiego kapłana Hermapiona. A jednak nie umiał dopasować hieroglifów do tego tłumaczenia. Próbował się usprawiedliwiać, wbrew dość jednoznacznym poszlakom, że widocznie Hermapion tłumaczył napis z innego obelisku. Świat europejskiej nauki z konsternacją patrzył na porażkę francuskiego uczonego, on sam długo nie mógł się z tą klęska pogodzić. Niewątpliwie wiadomość o tych niepowodzeniach dotarła w drugiej połowie lat dwudziestych do Wilna i do Warszawy. Dodatkowym potwierdzeniem identyfikacji egipskiego obiektu w Rzymie jest dwukrotne użycie słowa „ludy”: oto „niezrozumiały ludom” obelisk z nie dającymi się odcyfrować hieroglifami na Piazza del Po-polo — Placu Ludów.

Ulubionym miejscem wieczornych spacerów z Krasińskim była Villa Mills. Próżno jej szukać we współczesnych przewodnikach i na planach Rzymu. Sięgnijmy wszakże do tygodnika „Il Tiberino”. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Słowacki podczas pobytu w Rzymie czytywał to pismo, „mające — jak głosił podtytuł — służyć Historii Sztuk pięknych tudzież erudycji amatorów i uprawiających takowe”. A skoro czytał, to w numerze 16 z 23 kwietnia 1836 roku nie mógł przeoczyć opisu kilku obrazów, jakie namalował na zamówienie „Signor Francesco Cattel Prussiano” (formuła dodawania narodowości do nazwiska brzmi zupełnie jak „Graf Kordian Polak” i świadczy, że już przed przyjazdem do Rzymu Słowacki był z włoskimi zwyczajami prezentacji obeznany). Ów malarz to Franz Catel (1778-1856), od lat osiadły w Rzymie, zbliżony do grupy Nazareńczyków. Catel mieszkał u szczytu Schodów Hiszpańskich, a ściślej u zbiegu Via Sistina i Via Gregoriana w Palazzo Zuccari — domu, który był kiedyś siedzibą posłów polskich. Mieszkała w nim ponoć królowa Bona, potem królowa Marysieńka, tu umarła Maria Klementyna Sobieska, żona Jakuba III angielskiego. Na fasadzie do dziś oglądać można polskiego orła, pogoń i herb Sobieskich. Otóż Catel w roku 1836 namalował następujące widoki szczególnie malowniczych zakątków Rzymu i okolic: Grotę Turecka na Capri, Dolinę Palatynu, Fontannę nimfy Egerii, Scenę pasterska z Wyspy Capri.

Zajrzyjmy do opisu Doliny Palatynu w „Il Tiberino”: „Miejsce zostało wybrane na Palatynie u bram Villa Spada, tam gdzie ogrody pana Miltza Anglika. [...] Nieznana jest prawdziwa geneza nazwy tego wzgórza, jest jednak rzeczą pewną, że tu mógł stać pałac, zwany Pałacem Cezarów, do którego należała pozostała jedynie ruina”. A oto opis tego miejsca w liście Słowacki do matki, pisanym miesiąc później, 28 maja: „Chodziliśmy razem na spacery i najczęściej przepędzaliśmy wieczory w willi Mills. Jest to ogród pełny róż i cyprysów, zasadzony na ruinach dawnego pałacu Cesarzów rzymskich. Przy świetle księżyca, kiedy kwiaty wydawały dziwne zapachy, kiedy ruiny otaczające tę willę przybierały kształt duchów, a Rzym daleki w mgle sinej tonał, z dziwnym rozemdleniem serca myślałem o przeszłości”.

Innym miejscem spacerów był „cmentarz niekatolicki dla cudzoziemców”, zwany potocznie cmentarzem protestanckim. Zachował się rysunek Słowackiego, przedstawiający charakterystyczna sylwetkę piramidy Gajusza Cestiusza, i jego relacja o grobach dwóch poetów angielskich, pochowanych na tym cmentarzu, Keatsa i Shelleya: „Miło leżeć na takim cmentarzu — mały, kwadratowy, pod piramidą Cestiusza, dawnego Rzymianina, niew[ielu] dotąd grobami zasiany, a te, co są, ciche — z białego marmuru. [W] jednym kącie cmentarza] przezroczysty klomb cyprysów i innych lekszych drzew, zupełnie ja[k g]aik elizejsk[i w Eneidzie] Wirgiljusza, po którym błądzą cienie kochanków samobójców. Drugim śpiącym poetą [na tym cmentarzu] jest Shelley — przyjaciel Byrona — bezbożny — utopił się — ciało jego spalono [na stosie, śród] równiny nad morzem w Lido — prochy leżą na cmentarzu, lecz niespokojne — [tablica marmurowa] pękła na dwoje — może jaki duch w bezksiężycowej nocy rozłamał ją i uniósł duszę ateisty”.

Słowacki nie pisze, czy był na cmentarzu sam, ale oba opisy, spacerów po ogrodach willi Mills i zwiedzania cmentarza protestanckiego, sąsiadują ze sobą w liście do matki — tak zresztą, jak i w przestrzeni topograficznej oba miejsca znajdują się w zasięgu spaceru. Możemy zatem z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że dwaj wielcy romantyczni poeci polscy odwiedzili razem groby dwóch wielkich romantycznych poetów angielskich. O grobie Keatsa będzie potem Słowacki pisał w zaginionym liście do autora Irydiona (co wynika z zachowanej na ten list odpowiedzi). A wizja wspólnego z Krasińskim spłonięcia na stosie pojawi się później w liście dedykacyjnym do Lilii Wenedy (1840).

Poetyckim pomnikiem jednej z rzymskich fontann jest wiersz W imionniku pani B. R. (czyli baronowej Richthoffen), datowany „Rzym 1836”. Na pierwszy rzut oka za mało tu elementów, które by pozwoliły zidentyfikować fontannę pośród tylu wodotrysków, stanowiących znaki charakterystyczne Wiecznego Miasta. Spróbujmy jednak. Wers „Jużem uciekał słuchać morskiej burzy” zdaje się wskazywać kierunek geograficzny: fontanna położona w kierunku drogi do morza, a więc w zachodniej części Rzymu, na Zatybrzu. Słowa „brylantowy wratek” sugerują, że woda jest w niej przejrzysta i rwąca, spieniona, że tryska z dużą siłą. Następny wers („Wielkiej kaskady imion i pamiątek”) mówi o rozmiarach fontanny, a także o obecności napisu, zawierającego imiona lub nazwiska i mającego charakter wspomnienia przeszłości. W otoczeniu fontanny rosną cyprysy i stoją pomniki, na których poeta po barbarzyńsku próbował wyryć jakieś imię.

Wszystkie te warunki spełnia tylko jedna fontanna w Rzymie, tzw. Aqua Paolina. Znajduje się ona na wzgórzu Gianicolo, na Zatybrzu, roztacza się sprzed niej wspaniały panoramiczny widok na miasto. Dziś, tuż przed Rokiem Jubileuszowym, fontanna jest w remoncie, ale woda i tak płynie w niej dość bystro. Zajrzyjmy wszakże do starszych przewodników. Ksiądz Wincenty Smoczyński w książce Rzym. Jego kościoły i pomniki, która ukazała się po raz pierwszy w roku 1877, pisał: „Składa się z pięciu wielkich łuków, rozdzielonych kolumnami z czerwonego granitu. Spod trzech łuków wypływają z wielkim szumem trzy ogromne strumienie przeźroczystej wody [...]”. Francuski autor i dyplomata Maurice Paléologue pisał w książce Rome. Notes d'histoire et d'art: „Potoki kipiącej wody przedzierają się przez otwory portyku [...]. Herb rodu Borghese, umieszczony na frontonie, nadaje budowli charakter olbrzymiego łuku tryumfalnego. Okazała masa struktury przydaje wzniosłej urody temu miejscu”. Fontanna była więc wielką, a jej woda wyjątkowo rwąca.

Co do napisu — można powiedzieć, że jest nieproporcjonalnie monumentalny. Głosi wszem i wobec, że papież Paweł V zebrał w tej fontannie stare ujęcia wody (z Lago Bracciano) i dodał nowe. Są w tym napisie imiona i nazwy, jest pamiątka dokonań poprzedników. A cyprysy? Do dziś rosną za budynkiem fontanny, z lewej strony.

Co do posągów, to w dziewiętnastym wieku, jak wynika ze starych przewodników, pełno ich było na całym wzgórzu Gianicolo. Z biegiem czasu wiele musiało ustąpić willowej zabudowie. Wiele wszakże pozostało w parku Villa Doria Pamphili, który rozciąga się powyżej Aqua Paolina, między Via Vitellia a Via Aurelia Antica, stara droga do portu w Civitavécchia.

Ten ostatni szczegół pozwoli może uściślić datę powstania wiersza, a przynajmniej sytuacji, która stała się jego zalążkiem. Otóż w liście krzemienieckiego nauczyciela języka angielskiego, Jamesa Williama Mac Donalda, do Michała Wiszniewskiego, pisanym z Rzymu 26 kwietnia 1836 roku czytamy: „Szczęście, że deszcz dziś nie pada. Spotkałem Januszewskiego i Sło[wackiego] na obiedzie i, gdy poprosili mnie, ażebym im do Villa Pamphila towarzyszył pieszo, zebrałem wszystkie po temu siły i powróciłem już zupełnie wyczerpany: jest to najcięższy plan, jaki przedsięwziąłem od wielu lat, lecz, będąc w towarzystwie tak miłych ludzi, nikt nie może i nie powinien się uskarżać”.

Na pewno był w Panteonie, gdzie wśród wielu znakomitości spoczywa też jego ulubiony Rafael. Świeża była wówczas w Rzymie sprawa sporu grób malarza, w roku 1833 odnaleziono zwłoki i umieszczono tablicę z napisem, ułożonym przez kardynała Bempo. Wspomnienie proporcjonalnej kopuły Panteonu, której średnica równa się wysokości i samej kopuły, i ścian świątyni, zachowało się w drugiej pieśni Beniowskiego, tuż po wzmiance o Rafaelu:

O tęczowa
Kopuło myśli, tyś mym kościołem!
Wymalowana, jasna, księżycowa,
Nad srebrnym duszy wisząca aniołem,
Modlitwa w tobie są rozpaczy słowa,
Serce wygląda jak urna z popiołem,
W najtajemniejszej kaplicy stojąca –

W piątym rozdziale Pana Alfonsa pojawia się humorystyczny opis koncertu „Towarzystwa filharmonicznego”. Bierze w nim udział w charakterze członka i zarazem muzyka „Pan Szambelan Dafnis” (pierwowzorem tej postaci był wychowanek Liceum Krzemienieckiego, ziemianin podolski Franciszek Skibicki). Niektórzy biografowie podejrzewają, że Słowacki opisał koncert, na którym sam był. Przyjrzyjmy się tej sprawie bliżej.

We fragmencie powieściowym pojawiają się elementy wystroju sali, które pozwalają na domysł, że może chodzić o salę teatru „Apollo”: „Włochy posadzili Szambelana pod samym Apollinem, tak że złote promienie, rozchodzące się z głowy bożka, zaczęły się rozchodzić w różne strony z szambelana czerwonej i oszczędnej peruczki [...]. Takie było urządzenie sali filharmonicznej, podług wszelkich prawideł akustyki wybudowanej”. Teatr ten, wybudowany na lewym brzegu Tybru, przed zamkiem Świętego Anioła, funkcjonował od roku 1795 (pierwsza wystawiona sztuka była La sposa polacca — Żona Polka).

Pojawia się też repertuar, zapisany w osobnych linijkach, wystarczy je wyrównać do środka, a otrzymamy afisz teatralny:

Grano Dionizettiego: la Lucia.
Uwerturę ze Sroki złodziej.
Patriotyczny chór z Wilhelma Tella.
Pani Piccolini śpiewała arię i nobili sentimenti,
przez miejscowego artystę skomponowana [...].

Jeśli zważyć, że Wilhelma Tella wystawiono w całości w Rzymie (w teatrze „Apollo”) dopiero w roku 1841 i to pod zmienionym ze względu na cenzurę tytułem (Rudolfo di Sterlinga), uderza nowoczesność tego programu (gwoli ścisłości trzeba powiedzieć, że Sroka złodziejka, La gazza ladry Rossiniego, była grana już w roku 1820).

Co do towarzystwa filharmonicznego, to ze względu na tytuł szambelana papieskiego, jakim chlubił się Skibicki, mogła to być Congregazione e Accademia di S. Cecilia; ewentualnie założona w roku 1821 Reale Accademia filarmonica romana. Ale kameralny program sugeruje, że może nie mamy tu do czynienia z dużym towarzystwem filharmonicznym, jak obie wyżej wymienione instytucje, tylko z imprezą na mniejszą skalę, salonem muzycznym. Otóż w roku 1835 niejaki Sirletti założył pierwszy tego rodzaju salon w Rzymie. Salon jego, wzorowany na akademiach muzycznych, był miejscem, w którym grano kompozycje Palestriny, Pergolesiego, Marcella, Haydna i Mozarta. W ślady Sirlettiego poszli inni, np. książę Alessandro Torlonia (który należał do rzymskich znajomych Krasińskiego). Podejrzewam, że genezy piątego rozdziału Pana Alfonsa szukać należy w salonowej akademii Sirlettiego, w której koncercie Słowacki mógł sam uczestniczyć albo o której mógł mu opowiedzieć Skibicki.

***

Oprócz zwiedzania samego Rzymu Słowacki robił też wycieczki w okolice miasta. Oto dwa przypuszczalne wypady.

Via Cassia — droga wiodąca na północ, w stronę Florencji. Tutaj oglądał —i narysował — grobowiec, nazywany grobem Nerona. Tadeusz Sinko pisał lekceważącym tonem, że rysunek ten, „przedstawiający jakiś monument z podpisem: Grobowiec Nerona w Rzymie, zawdzięcza swą nazwę jakiejś fałszywej tradycji lokalnej”. Cóż, tradycja przetrwała do końca wieku dwudziestego: na współczesnych planach okolic Rzymu dzielnica ta i dziś nosi nazwę Tomba di Nerone. W roku 1945 trafili tu żołnierze II Korpusu, jeden z nich zrobił zdjęcie grobowca (w podobnym ujęciu jak na rysunku Słowackiego), drugi opisał rzecz całą w „Orle Białym”. Odczytano też nieco zatarte napisy na grobowcu, z których wynikało, że w końcu drugiego wieku p.n.e. wzniesiony został przez Vilbię Marię Maximę dla ojca, P. Viciusa Marianusa, i matki, Reginy Maximy. Autor cytowanego artykułu domniemywał, że może przy tym grobie Neron popełnił samobójstwo. Właściwy grób Nerona mieścił się u stóp wzgórza Pincio, ale pod koniec XI wieku został na rozkaz papieża Paschalisa II zburzony, a na jego miejscu wzniesiono później — dobrze Słowackiemu znany — kościół Santa Maria del Popolo. Ten, który rysował Słowacki, stoi do dziś na wysokości domu przy via Cassia 755, cztery kilometry od obwodnicy samochodowej wokół Rzymu, a więc na peryferiach Wiecznego Miasta.

Nemi, na południowy wschód od Rzymu. O tym, że zwiedzał tę miejscowość, z pałacem Ruspoli, kościołem S. Maria Assunta, gajem Diany i wiszącymi ogrodami, wnioskować możemy z tego, że znajdujące się tutaj słynne źródło nimfy Egerii (o którym pisał też Byron) wspomina w Panu Alfonsie. Dodatkowa zachęta do zwiedzenia fontanny mógł być dla Słowackiego obraz Catela, opisany w „Il Tiberino”. Podkreślano w tym opisie, że miejsce jest „pełne tajemniczości” i że „magicznemu pędzlowi” niemieckiego malarza udało się odnowić jego „zagubiona pamięć”.

2. Neapol

Przybył tu 5 czerwca 1836 roku. Jeśli wolno traktować Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu jako tekst źródłowy, możemy powiedzieć, że podróż odbył powozem firmy Paretti i zatrzymał się w Neapolu w hotelu Vittoria przy strada Santa Lucia dell Mare (odpowiednie strofy pierwszej pieśni brzmią nieomal jak wierszowane inseraty towarzystwa przewozowego i nowego hotelu).

Co do szczegółów pobytu w Neapolu niezastąpione są, jak zwykle, listy, zwłaszcza listy do matki. Dowiadujemy się z nich, że jego pokój w hotelu miał balkonik z widokiem na morze. Na balkonie stało na nim krzesło i wazon z różami, na krześle siedział Słowacki i palił opium („W tym krześle siedzę jak śpiący pławiąc różne obrazy na błękitnym dymie tureckiego tytoniu”). Gayowie i Januszewscy, którzy w końcu dojechali, mieli w zasięgu wzroku apartament ze wspólnym balkonem, też z widokiem na zatokę.

Pod koniec czerwca nonszalancko, z cygarem w ustach, Słowacki zwiedza Herkulanum i Pompeje. W Domu Poety przewodnik pokazuje mu w zakamarkach „różne bezwstydne i rozwiązłe obrazki”, które (może tylko na użytek matki) budzą święte oburzenie Słowackiego: dobrze mu tak, nie żal że imię poety popadło w zapomnienie, a jego dom przysypał popiół. Ciekawe, że kiedy sześć lat wcześniej Pompeje zwiedzał Mickiewicz, zachwycał się właśnie malowidłami na ścianach (nie tylko, oczywiście, obscenicznymi). W liście do Malewskiego twierdził, że żadna galeria nie sprawiła na nim równie wielkiego wrażenia i że mógłby o tych freskach napisać książkę (szkoda, że nie napisał).

Także z Neapolu Słowacki zrobił wyprawę na szczyt Wezuwiusza. Wybrali się tam sami panowie — on, Teofil, Jakub Gay oraz skrzypek Jan Nepomucen Wański. Ruszyli pod wieczór, tak żeby przenocowawszy w chatce pustelnika pod samym wierzchołkiem, móc z infernalnej równiny żużlowej wokół krateru oglądać wschód słońca. Słowacki marzył wtedy, żeby pod szczytem wulkanu zbudowano kiedyś klasztor „dla ludzi smutnych jak ja”. I jeszcze inne — dziwne — myśli przychodziły mu pod wierzchołkiem Wezuwiusza do głowy: o trumnach złych ludzi, że zakopane w ziemi przebijają się przez nią i giną w wulkanicznym żarze.

Neapolem był z początku zachwycony, rychło jednak uciekł „na cichsze mięszkanie” do Sorrento. Uciekł więc przed towarzystwem, przed banalnym trybem wakacyjnego życia Polaków we Włoszech. W Sorrento znalazł sobie niewielki pokój z widokiem na las cytrynowy, morze i w oddali Wezuwiusz. Pobyt ten przypominał mu okres spędzony w Veytaux; do wrażenia tego przyczyniły się zapewne listy od „dobrej siostry mojej genewskiej”, czyli Eglantyny, które tu za nim dotarły. „Pisałem trochę — myślałem — czasem się modliłem, kiedy w bliskim kościółku grający organ dochodził do mojej cichej celi”.

Po powrocie do Neapolu nadal mieszkał przy strada Santa Lucia dell Mare. Stąd wyruszył w podróż na Wschód.

Jednego miejsca pominąć nie można, mówiąc o Neapolu i okolicach: groty Posilippo, ważnej ze względu na tradycję, która tu właśnie umieszcza grób Wergiliusza. Odpływając żegnać będzie „garsteczkę prochów”. Sama grota, z korytarzem, oświetlonym latarniami, daje mu sposobność do nakreślenia impresjonistycznego obrazka gry świateł i mroku, w który „światło dnia wpada, jak z dziurki od klucza”.

***

Pod koniec sierpnia 1836 zrodził się, dość nagle, pomysł wyjazdu Wschód. Jeszcze 3 sierpnia 1836 roku Słowacki planował do Nowego Roku pozostać w Neapolu, a potem może przenieść się do Florencji, „gdzie, jako w małym miasteczku, życie przyjemniejsze — może nawet tańsze trochę niż w Neapolu”. A potem, 24 sierpnia, jak grom z nieba spada na matkę wiadomość: „Droga moja! Zdziwisz się zapewne odebrawszy ten list, na wsiadaniu prawie pisany. Wyjeżdżam na wschód do Grecji, do Egiptu i do Jerozolimy [...]”.

Przed wyjazdem w podróż ukląkł przed Hersylią Januszewską i prosił ją o błogosławieństwo. W tym geście był, jak sadzę, nie tylko lęk przed nieznanym, ale także poczucie, że wyrusza w podróż duchową, w pielgrzymkę. Czy szykował się już wtedy, w Neapolu, do cofnięcia niewczesnego ślubowania z wileńskiego kościoła, tego się tylko możemy domyślać. W każdym razie miał poczucie, że wyrusza w drogę, z której może nie wróci, ale jeśli wróci, to na pewno odmieniony.

24 sierpnia o północy Słowacki z Zenonem Brzozowskim ruszył kurierem przez Salerno, Potenzę, Tarranto i Lecce do Otranto, na wschodnim krańcu obcasa włoskiego buta. Podróż Jadem trwała cztery dni. W Otranto okazało się, że statek już odpłynął, na następny trzeba było czekać prawie tydzień.

3. Florencja

W połowie czerwca 1837 roku Słowacki przypłynął do Livorno, ale musiał jeszcze na pokładzie odbyć prawie miesięczna kwarantannę. Jej termin upłynął 11 lipca o godzinie pół do czwartej nad ranem. Wyskakując „na ląd Europy” upadł, co uznał za zły znak. Zatrzymał się w tym samym hotelu, co w drodze z Genewy do Rzymu, dano mu nawet ten sam pokój. Czekał niecierpliwie godziny dziewiątej, kiedy w urzędzie pocztowym po drugiej stronie głównego placu Liworno otwierano okienko Poste restante (czekały go tam dwa listy od kochających go kobiet, od matki z Krzemieńca i od Eglantyny z Genewy). Po kilku dniach wyjechał do Florencji.

Tu zatrzymał się początkowo w hotelu New York. Hotel ten przetrwał do końca XIX wieku, a mieścił się w renesansowym pałacu Ricasoli, nad rzeką Arno, przy rogu Lungarno do Corsini i via Parione, w dzielnicy zajazdów i hoteli. Okna wychodziły na Ponte Nuovo (dziś: Ponte alla Carraia).

Po kilku dniach, dzięki pośrednictwu dobrze we Florencji zadomowionego ziomka Bernarda Zaydlera, znalazł mieszkanie w domu numer 4216 (do roku 1865 stosowano we Florencji jednolita numerację budynków, bez podziału na ulice). Obecny adres: Via dei Banchi 7. „Śliczne dwa pokoje kosztują mię tylko 27 fr. na miesiąc [...]. Z okien mam widok na ładny plac St. Maria Novella i lubię patrzeć na ten kościół, zwłaszcza kiedy wieczorem oświeca go księżyc. Ulubionym także moim miejscem spacerowym jest jeden bok katedralnego kościoła. Nieraz marzę sobie, że tak chodził po tych kamieniach zamyślony Dante”.

Po trzech miesiącach, w październiku, przeniósł się do domu Bernarda Zaydlera, domu numer 4307, przy Via della Scala 65, na trzecim piętrze (na budynku jest dziś tablica pamiątkowa). Tak opisywał to mieszkanie na parę dni przed przeprowadzką: „będę miał ładny salonik z terasem i statuami, sypialny pokoik ciepły, bo na południe, i małe obserwatorium, to jest wieżyczkę, nazwana belwederem, w której jest mała stancyjka z oknami na cztery strony świata, z najpiękniejszym widokiem na wszystkie góry Toskanii i na wszystkie gwiazdy nad Toskaniją świecące”. Pokój był obszerny, można było po nim krążyć w kółko. Po pewnym czasie Zaydler, wdzięczny za okazane serce, umeblował mu ładnie mieszkanie („śliczny mam salonik, wysłany pięknym dywanem, z dwoma oknami i ze szklannymi drzwiami, które na ładny i obszerny taras wychodzą”), a w salonie powiesił swoje obrazy w bogato złoconych ramach.

***

Pod Florencją widział niewątpliwie cmentarz Trespiano. W Poemie Piasta Dantyszka umieszcza sugestywny (jawnie stylizowany na scenę cmentarną z Hamleta) obraz młodej kobiety, pochowanej w zbiorowym grobie w szacie, która jest poprzecinana w paski, żeby nie kusiła złodzieja. W dłuższym przypisie ubolewa nad obojętnością Toskańczyków wobec zmarłych i daje opis Trespiano: „Dziwny cmentarz — na którym krzyż tylko jeden stoi pośrodku i wokoło żadnej nie widać mogiły, lecz ziemia gładka, runem niby wiosennym okryta i zielona, i co dnia dół jeden czarny, wielki, otwarty, czekający na umarłe”.

W październiku 1837 roku wybrał się z Potockimi do Vallombrosy, klasztoru benedyktynów w pobliżu Florencji. „Prawdziwie, że miejsce samo zachęca do zostania mnichem” — pisał do rodziny. Górski krajobraz i obecność całej familii przypomniała mu alpejską wędrówkę z rodzina Wodzińskich. Z kolei życzliwe przyjęcie ze strony mnichów przypomniało mu wędrówkę po Ziemi Świętej — „tak w tej małej wędrówce jak w zwierciadełku widziałem różne najpoetyczniejsze godziny mego życia”.

Klasztor był od dawna znanym ośrodkiem obserwacji meteorologicznych i astronomicznych. Ale jeszcze jedno przyciągnęło tu uwagę Słowackiego: postać założyciela klasztoru. Jan Gwalbert, który urodził się w końcu dziesiątego wieku we Florencji, miał pomścić śmierć swego krewnego. Gdy pewnego dnia spotkał jego zabójcę, ten błagał go o litość — i otrzymał wybaczenie. Kiedy po tym uczynku Jan Gwalbert modlił się w kościele, Chrystus na krzyżu z wdzięczności pochylił ku niemu głowę. Cudowny ten krucyfiks mógł Słowacki oglądać we florenckim kościele św. Trójcy. Około roku 1030 Jan Gwalbert założył wspólnotę klasztorną w mrocznej dolinie (stąd nazwa: Vallombrosa, czyli Dolina Cieni) na zalesionym zboczu góry Pratomagno; w ciszy mnisi realizowali ideał życia kontemplacyjnego. Imię świętego wykorzystał Słowacki w Lilli Wenedzie w śmiesznej skądinąd postaci Świętego Gwalberta — apostoła Lechitów i Wenedów.

FOTO: By Nemo bis - Praca własna, Wikipedia →

Przypisy

[1] Jan Zieliński, Nasza Szwajcaria. Przewodnik śladami Polaków. Warszawa: Oficyna Wydawnicza „Rytm”; Muzeum Polskie w Raperswilu, 1999. Jest to pierwszy tom serii: Biblioteka Raperswilska.

Tagi

Więcej o Autorze (Autorach)

0raz Pozostałe Publikacje tego Autora (ów)

Jan Zieliński

Prof. Jan Zieliński. W 1974 ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim, następnie pracował jako sekretarz redakcji kwartalnika „Pamiętnikarstwo polskie” (1974–1976). Od 1976 związan...

Copyrights

COPYRIGHTS©: STAŁA KONFERENCJA MUZEÓW, ARCHIWÓW I BIBLIOTEK POLSKICH NA ZACHODZIE
CAŁOŚĆ LUB POSZCZEGÓLNE FRAGMENTY POWYŻSZEGO TEKSTU MOGĄ ZOSTAĆ UŻYTE BEZPŁATNIE PRZEZ OSOBY TRZECIE, POD WARUNKIEM PODANIA AUTORA, TYTUŁU I ŹRÓDŁA POCHODZENIA. AUTOR NIE PONOSI ŻADNEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA NIEZGODNE Z PRAWEM UŻYCIE POWYŻSZEGO TEKSTU (LUB JEGO FRAGMENTÓW) PRZEZ OSOBY TRZECIE.

Stała Konferencja Muzeów, Archiwów i Bibliotek Polskich na Zachodzie | MABPZ

Stała Konferencja
Muzeów, Archiwów i Bibliotek Polskich na Zachodzie

Sekretariat

Muzeum Polskie w Rapperwsilu
Schloss Rapperswil
Postfach 1251
CH-8640 Rapperswil
Schweiz

Kontakt

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
+41 (0)55 210 18 62

UWAGA

Z Sekretariatem MABPZ
prosimy kontaktować się tylko w kwestiach dotyczących Konferencji.

Niniejszy portal internetowy Stałej Konferencji Muzeów, Archiwów i Bibliotek Polskich na Zachodzie (MABPZ) został zainicjowany i był prowadzony do 2018 roku przez pracowników Polskiego Instytutu Naukowego w Kanadzie i Biblioteki im. Wandy Stachiewicz.
www.polishinstitute.org

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych
www.mkidn.gov.pl

Przy współpracy z Fundacją Silva Rerum Polonarum z Częstochowy
www.fundacjasrp.pl

Od 2020 r., projekt finansowany jest ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury - państwowego funduszu celowego; dzięki wsparciu Narodowego Instytutu Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą - Polonika
www.polonika.pl

Deklaracja dostępności strony internetowej
Deklaracja PDF pobierz

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Fundacja Silva Rerum Polonarum Częstochowa
Instytut Polonika